czwartek, 3 listopada 2011

Brzoskwiniowy dżem



"Słońce nie dawało spokoju okolicy, jedyny cień zapraszał chłodem do nielicznych bram w kamieniczkach. Na targu jednak ciżba ludzi, oszalałych chyba w tym upale, niestrudzenie przesuwała się między stoiskami. Raz tu, raz tam mignęła wśród tłumu czerwona sukienka, znacząc chaotyczny ślad latających much, zamkniętych w słoiku.

Pomarszczona staruszka sprzedająca brzoskwinie uśmiechnęła się ciepło (o zgrozo! w takim upale!) do dziewczyny w czerwonej sukience i wspólnie zapełniły koszyk dojrzałymi owocami. Czerwień sukienki po raz ostatni błysnęła wśród stoisk targowych i zniknęła w wąskiej uliczce, prowadzącej na jedno ze wzgórz, otaczających miasteczko koroną łagodnych szczytów. Gdyby ktoś chciał za nią podążyć, wystarczyło, by głęboko wciągnął powietrze do płuc i udał się za słodkim zapachem brzoskwiń, wiszącym w upale jak perfumy. Nikt jednak nie śledził zapachu brzoskwiń, ani dziewczyny w czerwonej sukience.




Droga z ciężarem kosza pełnego owoców była dłuższa, niż zazwyczaj. Dziewczyna krok za krokiem zbliżała się do niskiego murka, otaczającego piętrowy, leciwy dom. Murek domagał się naprawy, stara zaprawa miejscami pokruszyła się i nic nie trzymało w ryzach poukładanych na sobie kamieni. Dookoła domu rosły drzewa oliwne, poskręcane ze starości, ale wciąż dające owoce. Dom, mimo, że wiekowy, szczycił się nowymi okiennicami i dwuskrzydłowymi frontowymi drzwiami w kolorze ciemnego orzecha. Słońce i deszcz jeszcze nie zdążyły naruszyć powierzchni drewna. 




Dziewczyna zamknęła za sobą furtkę i podążyła ścieżką na tyły domu. Kosz z brzoskwiniami postawiła na blacie drewnianego stołu i udała się w kierunku kuchennych drzwi. Jedyny raz, kiedy przekroczyła próg domu frontowymi drzwiami był jednocześnie ostatnim, w dniu w którym przyjechała obejrzeć swój nowy nabytek.
- Muszę umyć brzoskwinie- pomyślała- i przygotować słoiki. Dżem na jutro będzie gotowy.
Zaprzątnięta myślami o przepisie nie zauważyła, że przy stole z koszem brzoskwiń przycupnął brązowy pies." 






***


Brzoskwiniowy dżem


2 kg brzoskwiń
1/2 szklanki wody
1 kg cukru trzcinowego
sok z całej limonki
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka pasty waniliowej






Z umytych brzoskwiń usuwamy pestki i kroimy je na ćwiartki, nie obierając ze skórki. Owoce wrzucamy do garnka, dodajemy cukier, wodę i sok z limonki. Gotujemy na małym ogniu przez 2,5- 3,5 godziny, co jakiś czas mieszając. Gdy woda prawie całkowicie odparuje, dodajemy imbir i pastę waniliową (trzeba uważać, żeby dżem podczas odparowywania wody nie przywarł do dna garnka). Gotowy, gorący dżem brzoskwiniowy przekładamy do słoików, zakręcamy je, stawiamy dnem do góry i zostawiamy do ostygnięcia. Słoiki z dżemem przechowujemy w chłodnym miejscu.



niedziela, 28 sierpnia 2011

Rabarbarowa tarta- Akcja Rabarbar



"Ze wzgórza roztaczał się bajeczny widok na położone niżej miasteczko i sąsiednie wzniesienia. Wybiegający z kamiennego domu chłopczyk jednak nie zwracał uwagi na otoczenie dalsze, niż ogródek z nierównymi grządkami, zarośniętymi mnóstwem trudnych i łatwych do zidentyfikowania roślin. Chłopczyk biegł szybko, bez zastanowienia kierując się w stronę niewysokich krzaczków, które wachlarzowato rozczapierzonymi na końcach łodygami starały się strzelać w niebo.




Chłopczyk w ręku trzymał malutki nożyk, którym ucinał czerwono zabarwione łodygi rabarbaru, aż przestały mu się mieścić w dłoni. Rzucając nożyk w trawę mocno ścisnął ucięty rabarbar obiema rękami i pędem wrócił do domu.




Od śniadania zastanawiał się, co też takiego przygotuje babcia na deser. Może lody? Chciałby lody, takie owocowe, jak tydzień temu, cytrynowe najbardziej mu smakowały. Zresztą, po zastanowieniu, smakowały mu wszystkie. Rzucił rabarbar na olbrzymi, drewniany stół w kuchni i pytająco spojrzał na babcię.




- Dzisiaj, wnusiu, na deser upieczemy tartę z rabarbarem- powiedziała babcia.
Tarta z rabarbarem!- krzyknął w myślach chłopczyk i szeroko się uśmiechnął. Lubił babcine tarty, a rabarbar tego roku wyrósł niebywale bujnie. Będzie kwaśno!- przemknęło chłopczykowi przez głowę i już pobiegł do chłodnej spiżarki po formę do tarty."

 


***

Rabarbarowa tarta


ciasto:
120 g zimnego masła
3 łyżki cukru pudru
2 żółtka
200 g mąki pszennej pełnoziarnistej
szczypta soli


nadzienie:
10 łodyg rabarbaru, obranych i pokrojonych w małe kawałki
2 ubite białka (te od dwóch żółtek powyżej)

460 g (puszka) mleka zagęszczonego słodzonego
1 łyżka mąki pszennej tortowej
1 łyżeczka pasty waniliowej
1 jajko



Zimne masło miksujemy na puszystą masę, po czym dodajemy do niej pozostałe składniki na ciasto i zagniatamy gładkie ciasto. Wylepiamy nim formę do tarty, w spodzie robimy dziurki widelcem. Wierzch ciasta wykładamy papierem do pieczenia i obciążamy ryżem, fasolą lub grochem- tym, czym będziemy mieli pod ręką. Pieczemy spód tarty w 180 stopniach celsjusza przez 15 minut.
Podczas podpiekania przygotowujemy nadzienie: miksujemy zagęszczone mleko, mąkę, pastę waniliową i jajo na jednolitą masę. 
Wyjmujemy podpieczony spód z piekarnika, usuwamy papier z obciążeniem i wylewamy mleczną masę na ciasto, na wierzch wykładamy ubite białka a na nie pokrojony rabarbar. Całość zapiekamy w 180 stopniach celsjusza przez 35-45 minut, aż masa się lekko zetnie. 


wtorek, 9 sierpnia 2011

Truskawkowa tarta



"Sierpniowy poranek. Szykuje się kolejny, leniwy dzień. W niewielkim miasteczku, z brukowanymi uliczkami wokół pamiętającego średniowiecze rynku, podnoszą się rolety małych sklepików. 




Przed jedyną kawiarnią kelner, owinięty białym fartuchem, rozkłada stoliki i krzesełka. Na stolikach pojawiają się serwetki, robione na szydełku, każda z innym wzorem a na nich małe, pękate flakoniki, z jedną margaretką. 




Otwarte drzwi kawiarni zapraszają do ciemnego wnętrza, z którego wydobywa się powoli zapach świeżo parzonej kawy. Przy barze, za szkłem pysznią się słodkości. Wśród nich okrągły placek, z czerwonymi owocami rozrzuconymi po powierzchni. Kusi czerwienią i kruchością ciasta. 




Dzwon na wieży wybija kwadrans po siódmej. A może po ósmej? Co za różnica, każda godzina jest dobra, żeby przysiąść przy stoliku i wypić kawę. 
Jak co rano od wielu tygodni, do stolika przy kawiarnianej witrynie przysiadła dziewczyna. 
Dzisiaj w czerwonej sukience i z pustym koszykiem- zauważył kelner. Pewnie pójdzie na targ. Ciekawe, komu ona tak gotuje?- pomyślał."


***


Truskawkowa tarta


ciasto:
120 g zimnego masła, pokrojonego w kawałki
3 łyżki cukru pudru
2 żółtka
200 g mąki
szczypta soli


nadzienie:
500 g truskawek, pokrojonych na połówki/ ćwiartki

50 ml śmietanki 18%
1 łyżeczka pasty waniliowej
2 łyżki cukru trzcinowego
1 jajo
1 łyżka mąki 

2 ubite białka, pozostałe po dodaniu żółtek do ciasta



Masło ucieramy mikserem, aż stanie się puszyste, dodajemy cukier puder, żółtka, mąkę, sól i zagniatamy jednolite ciasto. Wylepiamy ciastem formę i dziurkujemy powierzchnię ciasta widelcem. Wykładamy na wierzch papier do pieczenia, obciążamy ryżem (lub grochem, fasolą, ceramicznymi kulkami etc.) i pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni celsjusza przez 15 minut. Po tym czasie wyjmujemy z piekarnika podpieczony spód tarty i usuwamy papier z obciążeniem.
Miksujemy śmietankę z pastą waniliową, cukrem trzcinowym, jajem i łyżką mąki, dodajemy ubite na sztywno białka i mieszamy ze zmiksowaną, płynną masą.
Wylewamy przygotowaną śmietankową masę na podpieczony spód tarty i wysypujemy na nią pokrojone truskawki. Pieczemy tartę w piekarniku nagrzanym do 180 stopni celsjusza przez 35-45 minut, aż masa się zetnie.


piątek, 5 sierpnia 2011

Pełnoziarniste bułeczki z brzoskwinią



Tego lata w kuchni jest u nas wyjątkowo owocowo. Aż do bólu brzucha zapychamy się arbuzami i nektarynami, arbuzem z serkiem ricotta też nie wzgardzamy. 

Od jakiegoś czasu krążyłam myślami wokół brzoskwiń i ewentualnego ich przetworzenia, aż w końcu dojrzałam do tematu i nabyliśmy z Lubym kilka kilogramów tych owoców. Z części brzoskwiń urodziły się pełnoziarniste bułeczki, resztę pożarliśmy bezlitośnie i ze smakiem.



Podobno brzoskwinie swoje korzenie mają w Chinach (podobno, ponieważ nie mam w tej chwili dostępu do źródeł, a informacje zamieszczone w internecie nie zawsze są wiarygodne).

Obecne skojarzenia z tematem: "pochodzenie z Chin" nie są jakoś szczególnie pozytywne, chińska marka nie ma u nas (na świecie pewnie też?) najlepszej opinii.  Ale chyba brzoskwinie mogą należeć do tych pozytywnych skojarzeń. Według mnie są jak najbardziej pozytywne ;).



Bułeczki z brzoskwinią świetnie smakują i na ciepło, i po ostygnięciu. Nie są obłędnie słodkie, ale jeśli ktoś lubi słodycz, można dodać do ciasta więcej cukru. Z wierzchu można też bułeczki polukrować, my akurat z Lubym za lukrem nie przepadamy.



Bułeczki piekę ułożone ciasno obok siebie w formie z praktycznego powodu: prościej się taką formę myje, niż wielką blachę z piekarnika. Dodatkową zabawą jest odrywanie ciepłych jeszcze bułeczek tak, żeby sobie palców nie poparzyć.

Ale oczywiście, bułeczki udadzą się również, jeżeli będą pieczone na wielkiej blasze, ułożone w dużych odległościach od siebie.



Idealnie smakują popijane zimnym mlekiem, do porannego spotkania z Eberhardem Mockiem.


***


Pełnoziarniste bułeczki z brzoskwinią



4 dojrzałe brzoskwinie, pokrojone w ćwiartki (każda na pół i połówki znowu na pół ;))
5 łyżeczek cukru
2 łyżki mąki ziemniaczanej


ciasto:
100 ml śmietanki 30% tłuszczu
3/4 pojemnika jogurtu naturalnego bałkańskiego (pojemnik 340 g)
2 jaja
7 g suchych drożdży
100 g cukru
1 łyżeczka pasty waniliowej
250 g mąki pszennej pełnoziarnistej (typ 1850)
250 g mąki pszennej


mąka do podsypywania
oliwa do wysmarowania formy i bułeczek
opcjonalnie: cukier do posypania brzoskwiń z wierzchu






Pokrojone brzoskwinie zasypujemy cukrem, wkładamy do sitka i odstawiamy na min. 30 minut, aż puszczą sok.
Składniki na ciasto umieszczamy w misce i na początku mieszamy drewnianą łyżką, następnie zagniatamy ręką gładkie i miękkie ciasto, podsypując odrobiną mąki, jeśli lepi się do ręki i miski. Odstawiamy ciasto na min. 40 minut (powinno podrosnąć).
Po wyrośnięciu wykładamy ciasto na obsypany mąką blat (stolnicę) i jeszcze chwilę zagniatamy. 
Obsypujemy ćwiartki brzoskwiń mąką ziemniaczaną.
Dzielimy nożem kulkę ciasta na 16 części. 8 kawałków rozwałkowujemy na placki, na każdym układamy omączoną ćwiartkę brzoskwini i zalepiamy brzegi, formując w dłoniach kulki. W pozostałych 8 częściach ciasta robimy wgłębienie, do którego wkładamy pozostałe ćwiartki brzoskwiń, brzegi ciasta zaciskamy wokół brzoskwini. Wszystkie 16 bułeczek oliwimy każdą po kolei dłońmi, maczanymi w miseczce z oliwą i układamy jedna obok drugiej w naoliwionej wcześniej, prostokątnej formie. Możemy posypać wystające z bułeczek brzoskwinie dodatkową porcją cukru.
Bułeczki pieczemy w piekarniku, nagrzanym do 190 stopni celsjusza przez 20-25 minut.

  

środa, 27 lipca 2011

Pasta fresca, czyli domowe pappardelle



Od dłuższego czasu rozmawialiśmy z Lubym o przygotowaniu domowego makaronu. I jak to zazwyczaj bywa, na gadaniu się kończyło. Nadszedł jednak dzień, w którym za słowami poszły czyny i nasz pierwszy makaron domowy zawitał na talerzach.




Robienie makaronu ma w sobie coś swojskiego, takie "nic nie robienie sobie z upływającego czasu". Masz czas, żeby zagnieść ciasto, masz czas, żeby je rozwałkować i pokroić. W końcu jest czas na ugotowanie makaronowych wstążek. Doskonała terapia dla tych, którym czas przecieka przez palce i twierdzą, że na nic czasu nie mają. Niech robią makaron!




W licowym egzemplarzu Kuchni wpadł mi w oko jeden z artykułów, ten poświęcony piątemu smakowi, zwanemu umami. O glutaminianie sodu, wzmacniaczu smaku, pewnie każdy słyszał. W większości (jeśli nie we wszystkich) sosów i zup z paczki, kostkach rosołowych, mięsie znajdziemy właśnie glutaminian sodu. Ale że jest on (znaczy glutaminian) odpowiedzialny za odczuwanie piątego smaku- umami właśnie- nie wiedziałam.

"(...) umami to efekt powolnego uwydatniania esencji smaku. Redukowanie, fermentacja, pieczenie czy wędzenie to techniki, które pozwalają osiągnąć wysokie stężenie umami"- czytamy w artykule.



 
Naturalny glutaminian znajdziemy w serach, najwięcej w tych aromatycznych i długo dojrzewających, rybach (sardynkach, anchois, tuńczyku) i owocach morza (min. w krewetkach). Z warzyw umami zawierają: soja, szparagi, suszone grzyby shitake, czerwona papryka. I oczywiście sosy: min. sojowy, rybny oraz Worcestershire.




Po tej lekturze nie pozostało mi nic innego, jak nabyć tajski sos rybny i dodawać, dodawać, dodawać!
I dodałam.



***


Pappardelle z zieleniną


400 g mąki pszennej typ 650
2 całe jaja
2 żółtka
2 łyżeczki soli
2 łyżeczki oliwy
100 ml ciepłej wody plus woda do dolewania
mąka do podsypywania


1 cukinia, pokrojona w średnie kawałki
1 por, pokrojony razem z zielonymi częściami
oliwa do podsmażenia
sos rybny (minimum 2 łyżki)
2-3 posiekane ząbki czosnku (lub więcej)
świeżo mielony pieprz



Mąkę wysypujemy na blat (lub stolnicę lub do miski), na środku robimy wgłębienie, do którego wbijamy jaja i żółtka, wlewamy wodę, dosypujemy sól i dodajemy oliwę. Całość zagniatamy, jeżeli ciasto jest za twarde, dolewamy odrobinę wody i ponownie zagniatamy. Ciasto ma być sprężyste, gładkie i miękkie (nie może lepić się do rąk). Dzielimy ciasto na dwie połówki i każdą wałkujemy na cienki placek, podczas wałkowania mocno podsypujemy mąką. Rozwałkowane placki oprószamy mąką i kładziemy jeden na drugim. Delikatnie rolujemy ciasto i kroimy w szerokie wstążki (1,5-2 cm). Pokrojone wstążki rozsypujemy na omączonym blacie i zostawiamy na kilkanaście minut do podeschnięcia.
Pokrojonego pora podsmażamy kilka minut na oliwie z dodatkiem sosu rybnego, następnie dodajemy pokrojoną cukinię i czosnek.
W dużym garnku gotujemy osoloną wodę, na wrzątek wrzucamy wstążki makaronu, mieszamy od czasu do czasu, po wypłynięciu makaronu na powierzchnię gotujemy jeszcze kilka minut- pilnujemy, żeby się nie rozgotował.
Odcedzony makaron mieszamy w garnku z podsmażonymi warzywami.
Pappardelle podajemy od razu, nieźle smakuje również następnego dnia podgrzany na patelni.


piątek, 22 lipca 2011

Gnocchi z bazylią i boczkiem



Troszeczkę się tu zakurzyło, fakt. Spieszę usuwać osiadły na blogu kurz. I niniejszym przedstawiam po raz pierwszy, odkąd kucharzymy z Lubym, przygotowane i smakowane włoskie kopytka.

Zastanawiałam się, czym właściwie różnią się gnocchi od naszych swojskich kopytek? Może brakiem twarogu? Chociaż w niektórych przepisach biały ser jest do ciasta dodawany.




Inspiracja przyszła od Młodego Człowieka (który ostatnio zbuntował się na przydomek "Stary Człowiek") i jego opowieści kulinarnych z wyjazdu do Arco. Co prawda nasze gnocchi w niczym nie przypominają potrawy, podanej Młodemu Człowiekowi we włoskiej, wiejskiej knajpce, ale i tak smakują wyśmienicie! (z kulinarnego opisu wynika, że podano mu średniej wielkości kulki z ciasta, przypominającego makaronowe, wymieszanego z cebulką, prosciutto i bazylią, ugotowane na parze i polane oliwą z ziołami- może wiecie, jak toto się nazywa?).




Pocięte kawałki ciasta przed ugotowaniem można dowolnie ozdabiać. Nasze gnocchi zostały uformowane na widelcu: ucięty kawałek rolujemy na zębach widelca, w efekcie powstają równoległe, poprzeczne wgłębienia. Technik ozdabiania gnocchi pewnie jest niezliczona ilość.

Podsmażona cebulka z boczkiem i świeża bazylia, dodane do ciasta, nadają gnocchi wyraźny smak, ale dopełnieniem jest oliwa, wymieszana z roztartym czosnkiem. Żadnych sosów i dodatków, po prostu czosnkowa oliwa.


***

Gnocchi z bazylią i boczkiem


1 kg obranych i ugotowanych ziemniaków

170 g mąki pszennej (np. poznańskiej)
170 g mąki pszennej pełnoziarnistej (typ 1850 Graham)
1 czubata łyżeczka soli
1 jajo

posiekany pęczek świeżej bazylii

1 duża cebula, drobno posiekana
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
odrobina oliwy do podsmażenia cebuli
100 g boczku w plastrach, drobno pokrojonego (wędzony, gotowany)


Czosnkowa oliwa

2-3 ząbki czosnku, drobno posiekane
łyżeczka soli
oliwa


Gotujemy ziemniaki i po odcedzeniu odstawiamy do przestygnięcia.
Posiekany czosnek rozcieramy nożem z solą i mieszamy w miseczce z oliwą- przygotowaną czosnkową oliwą będziemy polewali ugotowane gnocchi.
Posiekaną cebulę podsmażamy na odrobinie oliwy z cukrem i solą, dodajemy boczek i całość mocno rumienimy.
Do przestygniętych ziemniaków dodajemy posiekaną bazylię i podsmażoną cebulę z boczkiem i razem wszystko tłuczemy tłuczkiem do ziemniaków. 
Do ziemniaczanej mieszanki wbijamy jajo, dosypujemy obie mąki i sól i wyrabiamy ciasto tak długo, aż mąka połączy się dokładnie z ziemniakami.
Z wyrobionego ciasta formujemy wałki, które kroimy na małe kawałki i obtaczamy w mące, żeby się nie sklejały. Wrzucamy je partiami do wrzącej wody i po wypłynięciu gnocchi na powierzchnię gotujemy jeszcze kilka minut. Każdą z ugotowanych porcji wyławiamy łyżką cedzakową i odkładamy do miski, skrapiając oliwą z czosnkiem.
Gnocchi podajemy ciepłe, polane obficie czosnkową oliwą.

wtorek, 10 maja 2011

Babka szafranowa



To nasza pierwsza Wielkanoc, która świętowaliśmy z babką upieczoną w domu. I żeby nie było, właśnie tę babkę upiekła moja Siostra! No dobrze, trochę pomagałam, odmierzając składniki i dodając je do miski, ale Siostra odważnie miksowała! I prawie doczekała końca pieczenia w piekarniku, zanim wróciła do siebie do domu. Żebyście widzieli tę chmurę mąki podczas miksowania. Wszystko dookoła, łącznie z nami, było ładnie "przypudrowane". Największą radochę miałam z obu mam, które objęły strategiczne miejsce na narożniku i udawały, że w ogóle ich nie interesuje, co my tam obie wyprawiamy. Założyły lożę komentatorską, szeptały do siebie i spiskowały sądząc, że wcale nie widzimy, co się święci.

W zamierzchłych, licealnych bodajże czasach, piekłam jakieś ciasta, które w przepisie miały nazwę "babka". Z tego, co pamiętam, babki raczej po upieczeniu nie przypominały, raczej bliżej było tym wypiekom do biszkoptu. Wnioskuję, że nie mam ręki do babek.

Babka szafranowa wyszła mojej Siostrze rewelacyjnie. Idealnie piaskowa, lekko wilgotnawa konsystencja. Wyraźnie wyczuwalny, waniliowo- szafranowy posmak. Jeszcze trzy dni po świętach ostatni kawałek zachował swoją świeżość. Do następnej babki tez będę potrzebowała mojej Siostry.




W oryginalnym przepisie podana jest niższa temperatura pieczenia (165 stopni celsjusza), taką też z początku ustawiłam. Po prawie godzinie pieczenia babka idealnie wyrosła, ale w środku nadal była płynna. Musiałam zwiększyć temperaturę do 180 stopni celsjusza i  moim zdaniem jest to właściwa temperatura dla tego wypieku. Trzeba uważać, żeby góra babki (późniejszy spód) nie przypaliła się od górnej grzałki piekarnika.  Temperatura do przetestowania następnym razem.





***

Pozdrawiam wszystkich, którzy tegoroczną majówkę spędzili w śniegu! Nam ten wyczyn się udał. Bosko.
 


***




Babka szafranowa
(przepis z Kuchni)


230 g masła o temperaturze pokojowej, pokrojonego na kawałki
1 i 1/ 2 szklanki drobnego cukru
4 jaja

1 szklanka pełnego mleka o temperaturze pokojowej
1/ 2 łyżeczki nitek szafranu
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (ja użyłam pasty waniliowej)

2 i 3/ 4 szklanki mąki tortowej
1 i 1/ 2 łyżeczki proszku do pieczenia
3/ 4 łyżeczki soli

forma z kominkiem, wysmarowana masłem i wysypana mąką 






Pokrojone masło ucieramy mikserem, aż będzie puszyste. Dodajemy cukier i miksujemy ok. 5 minut, po czym wbijamy jaja i całość ucieramy aż do rozpuszczenia się cukru. 
Mąkę mieszamy z solą i proszkiem do pieczenia. Szafran i pastę waniliową rozpuszczamy w mleku. Do masy wsypujemy 1/ 3 wymieszanej mąki i wlewamy połowę mleka, ciągle miksując aż do połączenia się składników. Dalej wsypujemy kolejną 1/ 3 wymieszanej mąki i resztę mleka, miksujemy i na koniec dodajemy pozostałą 1/ 3  wymieszanej mąki. Dokładnie miksujemy całą masę.
Płynne ciasto przelewamy do formy i pieczemy babkę przez około 1 godzinę w piekarniku nagrzanym do 165 stopni celsjusza. Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem, czy aby babka w środku się upiekła, jeśli nie, dopiekamy wnętrze babki w 180 stopniach celsjusza przez następne 20-25 minut.
Gotową, wystudzoną i odwróconą spodem w dół babkę posypujemy cukrem pudrem.


;)

niedziela, 1 maja 2011

Pascha z pastą waniliową



Po świętach: kilogram do przodu. Czy coś koło tego. Jak zwykle. Po każdych. Nic wielkiego. Przestałam już czynić wysiłki w celu uniknięcia nadmiernego obżerania się. Może jakimś wyjściem jest wyjeżdżanie na święta w jakieś mało rodzinne miejsce? Górskie pustkowie, dzika plaża? Temat do przedyskutowania. 
Właśnie piekę podwójną porcję ciasteczek owsianych na wyjazd. Porcja energii w terenie: niezbędna. Młodszy z Braci niech żałuje, że wymiękł i nie jedzie! Nawet minusowa temperatura w nocy nas nie odstraszy! Moc z nami!

*** 



Podczas przedświątecznych zakupów udało mi się nabyć pastę z ziaren wanilii. Boska! Gęsta, ciemna, z wyraźnymi maciupcimi ziarenkami, słodziutka. Oczywiście, dodałam do paschy, zamiast laski wanilii ;).




To moja pierwsza pascha w życiu- w sumie łatwa do przygotowania. Przeglądałam trzy różne typy przepisów na paschę: z tłustego twarogu, z mleka i twarożku na szybko. Wybrałam ten pierwszy, nie był to jednak przepis z Lawendowego Domu, jak sobie założyłam przed świętami (ze względu na to gotowanie mleka aż do uzyskania serwatki- wydało mi się to taaakie czasochłonne, że postanowiłam wykorzystać gotowy twaróg, a to już inny przepis). 




Moja Siostra dzielnie pomagała mi odmierzać składniki, rozłupywać orzechy, Luby mielił twaróg, pełna współpraca.




Efekt? Mniamuśny sernik na zimno, tak bym podsumowała paschę. Uwielbiam. 



***


Pascha z pastą waniliową



700 g tłustego twarogu (ok. 3/ 4 kg)

100 ml śmietanki 36%
1 łyżeczka pasty waniliowej lub 1 laska wanilii

skórka z 1/ 2 pomarańczy, drobno pokrojona
50 g suszonej żurawiny
100 g rodzynek

40 g płatków migdałowych
50 g orzechów włoskich, pokrojonych/ połamanych w średnie kawałki
50 g pistacji, przekrojonych wzdłuż

6 żółtek
250 g cukru pudru
100 g masła (1/ 2 kostki)

kandyzowana skórka z pomarańczy do dekoracji

dwa duże kawałki gazy z apteki (zwykłe, nie wyjałowione)
duże sitko i garnek/ miska o zbliżonej średnicy



Twaróg miksujemy na gładką masę i odstawiamy na czas dalszych przygotowań.
Śmietankę podgrzewamy z pastą waniliową aż do zagotowania. Dodajemy skórkę z pomarańczy, żurawinę oraz rodzynki i ponownie podgrzewamy. 
Migdały, orzechy włoskie i pistacje krótko prażymy na patelni.
Ubijamy żółtka z cukrem pudrem, następnie dodajemy miękkie masło, miksujemy aż do połączenia wszystkich składników. Łączymy zmiksowaną masę z twarogiem, uprażonymi bakaliami i śmietanką z owocami, mieszamy dokładnie łyżką.
Sitko wykładamy kwadratem z gazy i zawieszamy na garnku. Tak przygotowaną formę wypełniamy masą i zawiązujemy końce gazy gumką. Od góry obciążamy dodatkowo talerzykiem z jakimś ciężarem i umieszczamy w lodówce na minimum 48 godzin.
Po wyjęciu z lodówki wykładamy paschę płaską częścią na naczynie i dekorujemy kandyzowaną skórką pomarańczową.




środa, 20 kwietnia 2011

Cytrynowy kefirowiec i Wielkanoc



Święta tuż tuż, menu wielkanocne właściwie już gotowe, jutro obie rodzicielki przyjeżdżają: będzie głośno się działo. Podczas świąt lubię mieć dom pełen ludzi. Wszyscy się krzątają, w sobotę jednogłośnie wyganiamy moją mamę ze święconką i dekorujemy stół. A potem jemy, podjadamy, zastanawiamy się, dokąd idziemy na spacer, w efekcie nigdzie nie idziemy (przecież pada deszcz). Zawsze w poniedziałek po cichu mam nadzieję, że nikt nie pamięta o laniu się wodą. I tak mijają święta.
 
Ale zanim nastanie świąteczne obżarstwo, czymś obie mamy trzeba ugościć. W dodatku na słodko i szybko, bo wolne i czas na kucharzenie będę miała dopiero od piątku.




Wypróbowałam dzisiaj ekspresowy przepis na ciacho i jako szybki wypiek doskonale się sprawdzi. Co więcej, ze spokojem zostawię recepturę w rękach Lubego, niech i on trochę pokucharzy ;). Przecież nie można zepsuć kefirowca.




Ciasto jest wilgotnawe i mięciutkie, najlepiej smakuje posypane cukrem pudrem. W oryginale zamiast kefiru jest mleko i nie ma cytryny- jest wanilia.






***


Cytrynowy kefirowiec


3 jaja
100 g masła (1/ 2 kostki)
275 g cukru trzcinowego (1 i 1/ 4 szklanki)
1 łyżeczka gruboziarnistej soli morskiej

200 ml kefiru
sok i otarta skórka z 1 cytryny
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/ 2 łyżeczki sody oczyszczonej
225 g mąki pszennej typ 650 (1 i 1/ 4 szklanki)




Jaja miksujemy z cukrem, solą i masłem. Do gładkiej masy dodajemy kefir, sok i skórkę z cytryny, proszek do pieczenia i sodę oraz mąkę. Całość dokładnie miksujemy. Ciasto przekładamy do formy wyłożonej pergaminem i pieczemy w 180 stopniach celsjusza przez 60- 70 minut.



***




Co z wielkanocnymi potrawami? Zostaną przygotowane na święta, w związku z tym nie będę umieszczała ich teraz, ponieważ na Wielkanoc gotuję tylko raz. W ręce wpadła mi kwietniowa Kuchnia, jest w niej kilka przepisów, które mi się spodobały. No i w Lawendowym Domie wyszukałam przepis na paschę, to będzie moja pierwsza pascha w życiu.

Święta są doskonałą okazją do wypróbowania nowych przepisów, niby gotujemy co roku to samo (pasztet, żurek, galareta, sernik), ale jednak za każdym razem inaczej. Przynajmniej ja. Zamiast tradycyjnego sernika pojawi się w tym roku właśnie pascha (obiecuję sobie nie ulec żadnej z mam w tej kwestii). I krupnioki. I risotto.

Znowu trochę mnie przybędzie tu i ówdzie. Do Bożego Narodzenia zrzucę ;).
Rodzinnych świąt życzę!





Risotto wielkanocne
Galareta z tuńczykiem i migdałami
Galareta ogórkowo- koperkowa
Krupnioki w kapuście
Eggnog
Tarta ze słonym karmelem
Pasztet z wątroby nadziewany
Chrzanówka
Keks angielski



piątek, 15 kwietnia 2011

Brownies z białą czekoladą



Przyznaję się, jestem uzależniona od cukru, czekolady i domowych wypieków. Nie wiem, kiedy to się stało, ale stało się i już. Nie tylko ja popadłam w ten nałóg, Luby, o zgrozo! również. Złożyłam obietnicę, że tylko raz w tygodniu pozwolę sobie na upieczenie jakiegoś ciasta czy przygotowanie deseru. No nie wiem, czy dam radę dotrzymać przyrzeczenia. 
Ale święta się nie liczą! I śniadania na słodko!




Moje poprzednie brownies z pomarańczą nie smakowało mi, było zbyt gorzkie i według mnie za bardzo zbite i za suche (być może 30 minut w piekarniku to za długo dla tamtego przepisu? Może warto przetestować krótszy czas pieczenia, powiedzmy 20- 25 minut?).




Początkowo nie miałam zamiaru nigdy więcej wracać do pieczenia brownies, jednak zmieniłam zdanie. Sama koncepcja tego ciasta bardzo mi się podoba, po prostu poprzedni przepis w jakiejś części (przecież wiem, w jakiej, za długi czas pieczenia!) nie był dopracowany. Uzbrojona w dodatkową wiedzę o brownies (ma być wilgotne w środku, a nie dopieczone) nabyłam produkty i zabrałam się do kucharzenia. 

Inspiracją był przepis znaleziony na blogu Joy. Co ci Amerykanie mają takiego w głowach, że namiętnie barwią i kolorują wypieki, które potem wyglądają jak plastikowe (ble)? Rozumiem sens stwierdzenia, że jemy oczami, ale żeby plastik? 

Muszę powiedzieć, że przygotowanie przepisu, który w oryginale zamiast gramów i mililitrów starszy "cup'ami", nie jest zadaniem bajecznie prostym. Nic to, podwinęłam rękawy, uruchomiłam wyobraźnię i oto jest ludzki przepis.   




Efekt mnie zaskoczył. Odtąd brownies jest moim ulubionym ciastem. I jak tu się nie uzależnić od czekolady?!  
Po prostu ten wypiek spełnił wszystkie moje oczekiwania wobec brownies jako ciasta. Odpowiednio słodkie, odpowiednio czekoladowe, odpowiednio wilgotne, nic tylko się nim zajadać. Dzięki grubej soli morskiej brownies miejscami jest lekko słonawe, co daje miły kontrast całej słodkości ciasta.

Jak to się dzieje, że po domowych słodkościach już drugiego dnia pozostaje tylko wspomnienie?




***


Brownies z białą czekoladą


masa czekoladowa:
70 g kakao (1/ 2 szklanki)
150 g masła (3/ 4 kostki)
12 łyżek zaparzonej, bardzo mocnej kawy (płynu, nie fusów ;))
100 g połamanej gorzkiej czekolady min. 60 % kakao (1 tabliczka)


masa jajeczna:
2 jaja
1 szklanka cukru trzcinowego
1 łyżeczka soli morskiej

230 g mąki pszennej pełnoziarnistej (1 i 1/ 3 szklanki)
1/ 2 łyżeczki proszku do pieczenia

200 g pokrojonej w kawałeczki białej czekolady (1 tabliczka 200 g lub dwie tabliczki 100 g)





Składniki na masę czekoladową łączymy ze sobą w kąpieli wodnej (tzn. umieszczamy w rondelku a rondelek zanurzamy w większym garnku, wypełnionym wodą i tak przygotowaną konstrukcję stawiamy na płycie/ ogniu). Podgrzewamy i mieszamy aż do rozpuszczenia się masła i czekolady i powstania jednolitej, prawie czarnej masy.
Jaja miksujemy z cukrem i solą, następnie dodajemy lekko schłodzoną masę czekoladową i miksujemy całość. Dosypujemy mąkę z proszkiem do pieczenia i ponownie miksujemy. Na koniec wsypujemy pokruszoną białą czekoladę i mieszamy łyżką. Gotową masę przekładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni celsjusza na 30 minut.



czwartek, 14 kwietnia 2011

Śniadaniowe bułeczki z niczego



Kilka dni temu wstałam rano, a tu w lodówce pusto- tylko rosół, makaron do niego, resztka masła- dobrze, że mleko do kawy było. Zakupy dopiero miały się robić po południu rękami Lubego, a tu by się coś przydało przekąsić. Od poprzedniego dnia miałam smak na domowe bułeczki, tylko czasu nie było ani na zakupy, ani na wypieki. Wyszukałam więc prosty przepis na bułeczki (oryginał tutaj), zagniotłam ciasto i gotowe.

Przepis oryginalny troszkę zmodyfikowałam: skróciłam czas wyrastania ciasta i ułożyłam bułeczki w formie do ciasta jedna przy drugiej, tak żeby po upieczeniu można było każdą z osobna odrywać od całości.




Po dodaniu do ciasta większej ilości cukru i na przykład cynamonu otrzymamy idealne słodkie bułeczki do porannej kawy.  


***


Śniadaniowe bułeczki z niczego


zaczyn:
260 g białej mąki pszennej (u mnie tortowa) (1 i 1/ 2 szklanki)
500 g letniej wody (2 szklanki)
15 g suchych drożdży (2 i 3/ 4 łyżeczki)
2 łyżki cukru białego
2 łyżki cukru trzcinowego 

ciasto właściwe:
cały zaczyn
520 g białej mąki pszennej (np. tortowej) (3 szklanki)
2- 3 łyżki wiórek kokosowych


mąka pszenna do podsypania ciasta
oliwa z oliwek do wysmarowania formy i bułeczek






Składniki na zaczyn mieszamy w misce i odkładamy na 15 minut w ciepłe miejsce. Po zadanym czasie dosypujemy pozostałą część mąki oraz wiórki kokosowe do zaczynu i zagniatamy ciasto w misce przez 20- 25 minut. Początkowo będzie przylepiać się do wszystkiego, w miarę wyrabiania prawie przestanie się lepić. Pod koniec zagniatania podsypujemy ciasto odrobiną mąki, obtaczamy je w niej i odstawiamy w misce do wyrośnięcia na 1 godzinę. Po tym czasie dzielimy ciasto na około 16 części (jeśli się uda), z każdej formujemy kulkę naoliwionymi dłońmi i układamy jedna obok drugiej w rzędach w formie do pieczenia ciasta (wcześniej wysmarowanej oliwą). Dzięki oliwie na powierzchni ciasta bułeczki nie "zlepią" się całkowicie ze sobą. Formę z ciasno ułożonymi obok siebie bułeczkami wkładamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni celsjusza i pieczemy przez 25- 30 minut.   


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Penne z balsamiczną cebulą

 

Nie ma chyba Polaka, który nie jadł przynajmniej raz w życiu makaronu z sosem bolognese (mniejsza o to, czy sos przygotowany został z paczki, czy od podstaw własnoręcznie). Jeszcze za czasów liceum namiętnie przyrządzałam owo cudo kulinarne (wtedy sos z paczki, oczywiście). Po jakimś czasie sos z paczki był tylko dodatkiem wzmacniającym smak, a nie podstawą i w końcu przestałam w ogóle jakichkolwiek paczkowanych sosów do makaronów używać. W międzyczasie odkryliśmy z Lubym inne rodzaje makaronów, niż spaghetti.

Na jednym z ulubionych blogów wpadł mi w oko pewien szczegół w recepturze na sos do makaronu: cebula podsmażana z octem balsamicznym i cukrem. Uwielbiam zapach smażonej cebuli. I boczku, bo właśnie boczek jest drugim dodatkiem w sosie do mojego penne. Idealne połączenie.     




A, i soli nie potrzeba ani trochę, ponieważ sam boczek jest słony. No, chyba że do ugotowania penne.



***


Penne z balsamiczną cebulą


5- 6 dużych cebul, pokrojonych w 8 łódeczek każda
2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki cukru trzcinowego (może być zwykły biały)
1 łyżeczka tymianku
1/ 2 papryczki chilli, drobno pokrojonej
kapka oliwy do smażenia

300- 400 g boczku wędzonego parzonego, pokrojonego w słupki

500 g ugotowanego makaronu penne (cała paczka)



Cebulę podsmażamy na oliwie z octem, cukrem, tymiankiem i chilli, dodajemy boczek i smażymy do czasu, aż boczek trochę się zrumieni. Całą zawartość patelni przekładamy do garnka z odcedzonym makaronem, mieszamy i podajemy od razu.  





piątek, 1 kwietnia 2011

Żurawinowe crunchy



W końcu znalazłam chwilę wolnego czasu dla siebie, więc mogę popracować nad blogiem. Przepis w oryginale zwie się "krajanka", jednak do mnie bardziej przemawia nazwa "crunchy". Albo batonik muesli. Jedno wielkie zamieszanie z tymi nazwami.

W każdym bądź razie, żurawinowe crunchy po całkowitym wystygnięciu w środku jest miękkawe, z zewnątrz jakby lepkie. I takie pozostaje przez 3 dni (po tym czasie po prostu zostało pożarte, więc nie wiem, jak długo może pozostać w stanie świeżym).




Oczywiście, dodatki można zmieniać według upodobań smakowych (ja na przykład mak zamieniłam na sezam).



***



Żurawinowe crunchy


100 g masła (czyli 1/ 2 kostki)
6 łyżek miodu
150 g cukru trzcinowego (czyli 3/ 4 szklanki)

1 łyżka sezamu
1/ 2 szklanki drobno pokrojonych orzechów włoskich
100 g wiórek kokosowych (czyli  około 1 szklanki)
200 g płatków owsianych błyskawicznych (czyli 2 i 1/ 4 szklanki)
80 g mąki pszennej pełnoziarnistej (czyli 1/ 2 szklanki)
1/ 2 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
100 g suszonej żurawiny (cała paczka)



Masło roztapiamy w garnku razem z miodem i cukrem. Suche składniki mieszamy w misce, po czym dodajemy do ciepłej, słodko- maślanej masy. Mieszamy dokładnie i szybko, nie pozwalamy naszej masie zastygnąć.
Prostokątną formę do ciasta (jak najmniejszą) wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy do niej masę (jeśli nie uda się jej równomiernie rozprowadzić, to nie szkodzi, podczas zapiekania i tak się "przemieści"). 
Pieczemy przez 20 minut w 180 stopniach celsjusza. Po wyjęciu formy z piekarnika czekamy około 15 minut, aż masa lekko się schłodzi, następnie kroimy nasze crunchy na prostokątne kawałki. Jeśli schładzanie będzie trwało zbyt długo, możemy mieć problem z pokrojeniem na części.  




piątek, 25 marca 2011

Bułeczki z sezamem

 

Czasami mamy ochotę na jakieś pieczywo. Kiedyś bywało tak, że rano, niechętnie (bo przecież rano), wyskakiwaliśmy do sklepu po bułki. Odkąd pokochałam suche drożdże (przechowuję je, za radą jednej z blogowiczek, zamknięte w słoiczku w lodówce), nie musimy rano zwlekać się z łóżka z wizją wizyty w sklepie. Zazwyczaj mamy w domu wszystkie składniki, niezbędne do drożdżowych wypieków. Wyrabiam ciasto, pijemy kawę, potem drugą, bułeczki się pieką i mamy gotowe późne śniadanie z piekarnika.    




W oryginalnym przepisie zamiast sezamu jest biały mak. Osobiście mak (jakikolwiek) znoszę jedynie w nadzieniu rogali marcińskich, stąd zamiana na sezam. Po dodaniu większej ilości cukru otrzymamy idealne, słodkie bułeczki. 
To naprawdę nie jest trudne. 


***


Bułeczki z sezamem

3/ 4 szklanki mleka
1 łyżka cukru
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka suchych drożdży

50 ml oliwy z oliwek
1 jajko
2 łyżeczki sezamu

2 i 1/ 2 szklanki mąki pszennej 

1 jajko, rozbełtane z łyżką mleka, do posmarowania bułeczek
sezam do posypania


Mleko rozrabiamy łyżką z cukrem, solą i suchymi drożdżami, dolewamy oliwę, dosypujemy sezam i wbijamy jajo. Mieszamy miksturę dokładnie i zostawiamy na jakieś 10 minut. 
Następnie dosypujemy mąkę i zagniatamy gładkie, elastyczne ciasto (początkowo będzie się lepiło do dłoni, w trakcie wyrabiania przestanie). Ciasto odstawiamy w misce wysmarowanej oliwą i przykrytej ściereczką na około 45 minut.   
Po wyrośnięciu dzielimy ciasto na 8 części i formujemy w dłoniach kulki. Bułeczki układamy na kratce wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do zimnego piekarnika na 20- 30 minut do ponownego wyrośnięcia. Po tym czasie smarujemy wierzch bułeczek rozbełtanym jajem, posypujemy sezamem i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni celsjusza przez 15 minut.