czwartek, 30 grudnia 2010

Francuski Łącznik



 ***
Wieki temu natrafiłam w necie na artykuł o jednym z poznańskich lokali, w którym można spałaszować smaczne tarty. Obiecałam sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, wstąpię tam i skosztuję którejś z polecanych tart na słodko. Czas mijał a Francuski Łącznik jakoś nigdy nie był mi "po drodze". Pomykając tramwajem przez Sołacz, za każdym razem przypominałam sobie o tartach i tęsknym okiem spoglądałam na jarzące się w mroku światła Łącznika, zapraszające do wejścia. Wczoraj, w drodze na Sołacz, brnąc z moim Lubym przez śnieżną breję, zalegającą na chodnikach i licząc na ostatnie minuty dziennego światła, przypomniałam sobie o tartach. Nacieszywszy oczy zgrają kaczek zalegliśmy w fotelach i z pomocą  aromatycznej kawy pochłonęliśmy kilka kawałków ciasta. Gruszka w winie przeplatana gruszką z kasztanami, śliwką z pieprzem i marcepanowymi jabłkami- oto wczorajsze tarty. Smacznie zakończone popołudnie to dobre popołudnie.
*** 

środa, 22 grudnia 2010

Świąteczne pierniczki




Święta coraz bliżej, choinka (w tym roku szybciej) ubrana, więc przyszedł czas na piernikowe wypieki. Przepis zaczerpnięty kiedyś z kulinarnego forum, sprawdzony i mój ulubiony z racji prostoty i szybkości przygotowania. Wszystkie składniki łączymy razem w misce, zagniatamy ciasto i pierniki wręcz same się pieką. W tym roku dodałam miodu gryczanego (zamiast wielokwiatowego), ponieważ lubię jego wyraźniejszy niż innych miodów smak. Zamiast fruktozy można oczywiście dodać brązowego  lub zwykłego cukru. Jeśli chcemy, żeby pierniczki miały ciemniejszy kolor, możemy dosypać do ciasta łyżeczkę kakao. 
Gotowe do włożenia do piekarnika pierniczki możemy posmarować roztrzepanym jajkiem, lukrem lub ozdobić migdałami, orzechami albo lukrowymi perełkami- zależy od inwencji. Osobiście preferuję jajo.  
Pierniczki można pałaszować od razu po upieczeniu, co też czynimy niezmiennie rok w rok. Dobrze, że święta nie trwają dłużej, bo musiałabym nie wiadomo, ile kilogramów ciasta przygotować... A i tak za szybko znikają. 


***

Świąteczne pierniczki

1/4 szklanki miodu 
5 łyżek miękkiego masła
1/4 szklanki fruktozy (lub 1/2 szklanki cukru)
1 jajko
2 i 1/4 szklanki mąki
1 łyżeczka sody
3 lub więcej łyżeczek przyprawy do piernika 


Wszystkie składniki mieszamy ze sobą w misce i zagniatamy ciasto. Gotowe do rozwałkowania wykładamy na posypany mąką stół/ stolnicę i przygotowujemy ok. 3milimetrowej grubości placek, z którego foremkami wycinamy pierniczki. Blachę do pieczenia wykładamy papierem i na nim wykładamy pierniczki. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni celsjusza, smarujemy wierzch ciastek roztrzepanym jajkiem i pieczemy ok. 10ciu minut (im dłużej będą się piekły, tym będą bardziej gorzkie). Upieczone pierniczki przekładamy do puszek i próbujemy ich nie jeść aż do wigilii ;).   

***
 

czwartek, 25 listopada 2010

Drugie życie czekolady



A więc nastały dni ni to jesienne, ni to zimowe. Niebo zasnuły ciężkie chmury, z których dzisiaj zaczął prószyć (przynajmniej w Poznaniu) śnieg. Taka mała zapowiedź zbliżającej się zimy. Ta pogoda nie nastraja przyjaźnie do ludzi i do życia w ogóle. I chyba nieprzypadkowo wpadł mi w ręce przepis na czekoladową metamorfozę. Roztopiona gorzka czekolada zapachniała w kuchni (a skoro w kuchni, to i w całym mieszkaniu ;)), a potem już tylko odliczaliśmy czas ponownego jej zastygnięcia. Od razu jakoś tak cieplej się zrobiło, przytulniej, nawet już trochę świątecznie. W kąt poszły diety, zresztą ze złym samopoczuciem nie ma żartów, więc jakoś tak bez żalu udzieliliśmy sobie "dyspensy". 
W oryginale do masy czekoladowej dodano żurawinę i orzechy włoskie, ja tym razem zmieszałam z płynną, ciemną masą pistacje, kandyzowaną skórkę pomarańczową i odrobinę kandyzowanej papai. Mniam. Tak sobie myślę, że taką rozpuszczoną czekoladę można konsumować, jak jest jeszcze płynna, dodając do niej np. świeże owoce albo chili. Do przetestowania następnym razem.


***

Pistacjowa czekolada

ok. 400 g gorzkiej czekolady (3- 4 tabliczki)
szczypta mielonego kardamonu (nie więcej, niż 1/2 łyżeczki)
pistacje (3 duże garście)
kandyzowana skórka pomarańczowa (ilość: do woli)
kandyzowana papaja (ilość: do woli)


Czekoladę łamiemy na kawałki i rozpuszczamy w kąpieli wodnej, pod koniec dodajemy kardamon. Połowę masy wylewamy na pergamin (można nim wyłożyć keksową foremkę albo inną formę do ciasta), rozrzucamy pistacje, skórkę pomarańczową oraz papaję i polewamy pozostałą połową roztopionej czekolady. Zostawiamy do zastygnięcia (wiem, ciężko, ale cóż zrobić). Gotową słodkość łamiemy lub tniemy na kawałki. Resztki czekolady z naczynia do zebrania paluszkami ;). Mniam.


***
P.S.
Z dodatkiem aromatu pomarańczowego, rodzynek i kandyzowanej skórki cytrynowej (zamiast powyższych dodatków) też smakuje nieźle.



środa, 24 listopada 2010

Jak pokochać jogurt naturalny



Od razu odpowiem na postawione powyżej pytanie: nie można. Ale można próbować zmienić jego smak. Dodanie cukru raczej niewiele pomoże. Dlaczego tak się upieram akurat przy jogurcie naturalnym? Przy odrobinie szczęścia, jeśli uważnie rozglądniemy się po półkach lodówki w sklepie, w którym robimy zakupy, uda nam się znaleźć jogurt bez dodatku cukru. I najprawdopodobniej będzie to jogurt właśnie naturalny. Przerażające, że jednym ze składników większości gotowych produktów jest glukoza, potocznie zwana cukrem. Ba, ostatnio znalazłam jako składnik glukozę w kabanosach. Więc w ramach akcji ograniczania ilości spożywanego cukru nauczyliśmy się zmieniać smak jogurtu naturalnego. Stąd pomysł na deser, zaczerpnięty ze starego numeru babskiego czytadła. Poszłam na małe ustępstwo z kategorycznym "nie!" dla cukru i dodałam kawałek biszkopta do każdego pucharka z jogurtem. 


***

Miodowy deser jogurtowy

duży jogurt naturalny bez cukru 400 g (wystarczy na dwie porcje)
łyżka miodu
2 języczki herbatnikowe (po jednym na pucharek)
owoce (borówki amerykańskie, porzeczki)


Jogurt mieszamy z łyżką miodu. W pucharkach układamy na dnie po jednym herbatniku, polewamy połową masy jogurtowej, na wierzch wysypujemy owoce. Deser najlepiej smakuje schłodzony. 

niedziela, 12 września 2010

Dyniowe szaleństwo

Czas dyni nastał! Cały rok czekałam na ten pomarańczowy miąższ, który sam w sobie może nie ma specjalnie wyrazistego smaku, ale w połączeniu z kilkoma przyprawami staje się smakowitą bazą do dań. Z dodatkiem orientalnej nuty przeistacza się w idealnie gładki, rozgrzewający krem. Pocięty w kostkę idealnie pasuje do leczo. Mniam. Krem z dyni można dodatkowo doprawić odrobiną kminu (nie kminku), ja akurat tej przyprawy nie dodaję, za bardzo kojarzy mi się z marokańską harirą. Do leczo można dorzucić pomidory z puszki, dopełniają kolor i smak. Oczywiście, podane ilości przypraw i składników mogą się różnić, w zależności   od upodobań smakowych (np. krem lubię na słodko, więc dodaję 3 łyżki cukru na 1 łyżeczkę soli).






***
  
Rozgrzewający krem z dyni

porcja włoszczyzny (do ugotowania 0,5 l bulionu)

1/2 dużej dyni (obranej i bez pestek)

średni kawałek korzenia żywego imbiru  
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
mała puszka mleka kokosowego
cukier (2-3 łyżki)
sól (1-2 płaskie łyżeczki)


Z włoszczyzny szykujemy bulion, dodajemy pokrojony miąższ dyni (pestki można próbować wysuszyć, ja się w to nie bawię), gotujemy całość aż dynia zmięknie. Pod koniec gotowania dorzucamy obrany i pocięty korzeń imbiru, wlewamy mleko kokosowe oraz przyprawiamy cynamonem, kardamonem, cukrem i solą. Gotujemy całość jeszcze kilkanaście minut, po czym miksujemy zawartość garnka. Gotowe do podania od razu.

sobota, 24 lipca 2010

Krem z marchwi

Każdego roku z niecierpliwością czekam na to, aż pokażą się w końcu dynie w warzywniakach. Czekam tak od zeszłego roku... Krem z dyni z dodatkiem cynamonu, mniam. Szukając przepisów na dania, które mogłabym zaserwować na imprezie urodzinowej mojej drugiej połówki trafiłam na prosty przepis na zupę z marchewki. Do zmiksowania oczywiście. Co prawda, daleko temu do smaku dyni, ale może chociaż kolor odrobinę nawiąże...
Do przyprawienia bulionu użyłam niedawno odkrytego warzywka Knorr,a bez dodatku glutaminianu, wygląda mi na zdrowszy od całej reszty veget, kucharków  etc. Określenie "zielony" odnosi się do lekko zielonkawego koloru opakowania ;). 
Jeśli krem będzie za gęsty a nie mamy już bulionu, można spokojnie dolać mleka. Jeśli nie boicie się eksperymentowania ze smakami, bulion można zastapić mlekiem kokosowym (duża puszka powinna wystarczyć, jeśli za gesto, rozrzedzamy mlekiem krowim). A ugotowane z krowim mlekiem wiórki kokosowe (to zamiast mleka kokosowego, 1 paczka 100g) po zmiksowaniu całości nadają kremowi ciekawą konsystencję ;).   



***

Krem z marchwi

włoszczyzna na bulion (do przygotowania 0,5 l wywaru)
zielony delikat Knorr'a (suszone warzywa bez dodatku glutaminianu)

średnia cebula
0,5 kg marchwi
łyżka żywego imbiru ;)
masło
pieprz, sól


Przygotowujemy ok. 0,5 litra bulionu, gotując warzywa z małym dodatkiem przypraw.
Cebulę szatkujemy, marchew kroimy np. w krążki- nie musimy się przy tym starać, całość i tak będzie miksowana ;). Pokrojone warzywa szklimy  w garnku na maśle pod przykryciem ok 5 min., po czym dodajemy  łyżkę skrojonego  w plastry obranego korzenia imbiru. Całość podsmażamy kilka minut, podlewając 2-3 chochelkami bulionu (lub więcej, jeśli jest taka potrzeba). Następnie dolewamy pozostały płynny bulion (warzywka z niego lądują w koszu na śmieci) i gotujemy, aż marchew zmięknie. Po zdjęciu z ognia/ płyty miksujemy zawartość garnka, doprawiamy pieprzem i solą, dekorujemy liśćmi kolendry np.

piątek, 9 lipca 2010

Arbuzowy deser na letnie dni

Gorący, lipcowy dzień nie nastraja pozytywnie do obżarstwa. Przeglądając jedną z kobiecych gazet trafiłam na prosty deserowy przepis. Arbuz, ser ricotta, śmietana, cynamon i lodówka. Wymieszać, odstawić i gotowe. Jakby się tak zastanowić, arbuz w połączeniu z serkiem i cynamonem jakoś nie bardzo pasuje. I dlatego włoski pomysł tak  mi się spodobał. Z racji tego, że zakupiony arbuz nie był zbyt słodki, dodałam odrobinę zmielonego cukru z wanilią, a gotowy deser skropiłam sokiem z limonki. 




*** 

1/4 dużego arbuza (albo połówka małego)
250 g (całe opakowanie) sera ricotta
łyżka gęstej śmietany (np. szczecineckiej 18%)  
szczypta cynamonu 
odrobinę zmielonego cukru z wanilią
sok z limonki


Arbuza porcjujemy w plastry, obieramy zieloną skórkę i kroimy w kostkę. Ser ricotta mieszamy z łyżką śmietany, dodajemy do pokrojonego arbuza, posypujemy cynamonem i waniliowym cukrem. Wymieszany dokładnie deser wkładamy na kilkanaście minut do lodówki, podajemy skropiony sokiem z limonki. 

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Włoska z boczkiem

Moja Siostra to ma nosa. Nie muszę do niej dzwonić z zaproszeniem na małe co nieco, zawsze wyczuje coś dobrego do podjedzenia. Zwłaszcza, odkąd zamieszkała bliżej nas. Tym razem wywęszyła włoską kapustę z boczkiem (z odległości kilku kilometrów!). Z dzieciństwa pamiętam maminy smak bigosu "na słodko" z żywej białej kapusty i babciny bigos "na kwaśno", z ukwaszonej domowo kapuchy (wielka, stara kamienna beczka do tej pory stoi na stryszku). Włoskiej kapusty natomiast raczej u nas Dziewczyny nie podawały, nawet gołąbki zawijały w liście białej (a może u Ciotki?). Zwykła, biała kapusta nie daje takiego posmaku, jak włoska, z tymi pomarszczonymi liśćmi, które po obsmażeniu są dużo bardziej delikatne. Do boczkowego szaleństwa przygotowałam warzywa z piekarnika, oczywiście z wykorzystaniem rękawa do pieczenia. Może i nie jest to danie w stylu "fitness", ale za to wyjątkowo smaczne. Dobrym dodatkiem zamiast warzyw mogą być również kopytka.  







***

Kapusta włoska z boczkiem

2 kg ziemniaków w mundurkach
10 cebul
1 kg marchwi
garść kolendry
czerwona przyprawa do mięs Knorr'a
1/2 kubka wody

1 główka kapusty włoskiej
0,7 kg boczku (może być mniej lub więcej, zależy jak bardzo go lubimy)
oliwa 
pieprz, ewentualnie sól do smaku




Ziemniaki po umyciu kroimy na pół (jeśli będą duże, to w ćwiartki), cebulę w grube krążki a marchew wzdłuż na cztery części. Piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni. Warzywa układamy warstwami w rękawie (od spodu ziemniaki, dalej cebula i marchew), posypujemy przyprawą Knorr'a i kolendrą oraz wlewamy pół kubka wody. Pieczemy 1 godzinę w rękawie. 
Boczek po usunięciu "podeszwy" kroimy w paski, kapustę szatkujemy. Do dużego garnka z rozgrzaną oliwą wrzucamy pokrojony boczek, smażymy chwilę, po czym dodajemy poszatkowaną kapustę. Możemy całość podlać wodą, jeśli na początku za mocno przywiera do dna garnka. Podczas podsmażania dodajemy pieprz i odrobinę soli, jeśli uznamy to za stosowne. Gotowa kapusta jest miękka i taką podajemy na gorąco z warzywami z piekarnika.

piątek, 11 czerwca 2010

Zapiekane żołądki

Ponownie podnoszę temat podrobów.  Jak tak sobie czytam o mielonych wątróbkach na pastę czy suflecie z móżdżku, to aż ślinka cieknie (smażony móżdżek pamiętam z dzieciństwa). Tym razem  w domowej jadłodajni przyszedł czas na żołądki. Użyłam kurzych, bo akurat takie były dostępne, oczywiście można wykorzystać żołądki innego drobiu. Gęsie na ten przykład. Żołądki możemy gotować w roztopionym wcześniej tłuszczu, ja jednak wolę proste rozwiązania i wszystkie składniki łącznie z pokrojoną słoniną włożyłam do rękawa i upiekłam w piekarniku. Idealnie smakują z kaszą gryczaną lub podsmażanymi talarkami ziemniaków. Pozostały po pieczeniu smalec oczywiście jest do wykorzystania jako smarowidło do pieczywa (mniam).  

















*** 


Zapiekane żołądki

1,5 kg kurzych żołądków
o,5 kg słoniny
pokrojone ząbki z główki czosnku
2 pokrojone cebule
 6 ziaren jałowca
 6 ziaren ziela angielskiego
 6 liści laurowych
 1 łyżeczka tymianku
 łyżeczka rozmarynu
 łyżeczka pieprzu białego
 łyżeczka majeranku



Żołądki oczyszczamy i wrzucamy do rękawa. Słoninę kroimy drobno w kostkę, tak jak do zesmażenia na skwarki i również pakujemy do rękawa. Jałowiec i ziele angielskie rozdrabniamy, razem z resztą przypraw oraz cebulą i czosnkiem dorzucamy do żołądków. Pieczemy 1 godzinę w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Najlepiej smakują na gorąco. Pozostały po pieczeniu tłuszcz zlewamy do osobnego naczynia i zostawiamy do zastygnięcia, wykorzystując go później jako doskonale przyprawiony smalec.

Wytrawne clafoutis ze szpinakiem

Naleśniki chyba każdy smażył przynajmniej raz w życiu. Jakiś czas temu znalazłam artykuł kuchenny, poświęcony różnym zastosowaniom ciasta naleśnikowego. I po raz kolejny zwyciężył przepis szybki w przygotowaniu, dla kogoś, kto ceni prostotę w kuchni, idealny. Clafoutis to nic innego, jak ciasto naleśnikowe upieczone w piekarniku. Zapiec w nim można wszystko: owoce, warzywa, mięso. Na co tylko przyjdzie ochota. Tym razem nam ochota przyszła na szpinak i ser pleśniowy. Żółciutki lazur złocisty świetnie kontrastuje na talerzu z zielonym szpinakiem. Jako, że lubię słodkawe ciasto, dodałam więcej cukru.





***

Clafoutis ze szpinakiem

900 g mrożonego, rozdrobnionego szpinaku (dwie paczki po 450 g)
oliwa 
pieprz
sól
gałka muszkatołowa

Ciasto (ma być lejące):
niecała szklanka śmietanki kremówki 30% (ok. 200 ml)
niecała szklanka mleka (ok. 200 ml)
6 jaj
1  i 1/3 szklanki mąki
sól
cukier
dwie łyżki rakii (może być brandy lub rum)

200 g pokrojonego pleśniaka (lazur błękitny i lazur złocisty)


Szpinak rozmrażamy podgrzewając go z odrobiną oliwy. Doprawiamy gałką muszkatołową, solą i pieprzem. Miksujemy składniki na ciasto. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Połowę ciasta wylewamy do naczynia żaroodpornego i wkładamy na kilka minut do piekarnika, tak by góra ciasta się ścięła. Na tak zapieczony spód wykładamy szpinak i pokrojony ser pleśniowy, zalewamy resztą ciasta. Pieczemy przez 30 minut.

wtorek, 8 czerwca 2010

Limonkowy kurczak

Są takie dni (np. zbliżające się wesele koleżanki), kiedy pomiędzy jednym a drugim wyjściem "na zakupy", gdy żołądek i partner życiowy stanowczo protestują przed kolejną porcją kawy z mlekiem, musimy na chwilę zatrzymać się i coś przekąsić. A najlepiej zjeść. Ostatnio uratował mnie kurczak, a właściwie jego części. Drób, plus rękaw do pieczenia, plus piekarnik- to połączenie jest idealne, jeśli nie chcę się napracować przygotowując posiłek, a jednak pożywić się treściwie i smacznie. Pomijam możliwość zamówienia pizzy, odgrzania potrawy ze słoiczka czy też zjedzenia w publicznej jadłodajni. Spokojnie nastawiam czas pieczenia i można biegać dalej, po powrocie zastając gotowe pieczyste. Zamiast standardowo przyprawić skrzydełka na ostro, dodałam do nich cytrusowej nuty. Oczywiście, zamiast skrzydełek można wykorzystać inne części kurczaka, ale te wolniej będą się piekły.






***


Skrzydełka z limonką

20 skrzydełek
2 łyżki imbiru
4 łyżki czerwonej przyprawy do mięs Knorr'a
łyżeczka kolendry 
10 pokrojonych papryczek piri piri z zalewy 
starta skórka z 2 limonek
sok z 2 limonek
kilka gałązek melisy 


Imbir, czerwoną przyprawę Knorr'a oraz kolendrę mieszamy ze sobą, jak do panierki i obsypujemy mieszanką umyte skrzydełka. W międzyczasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Przyprawione skrzydełka układamy w rękawie do pieczenia, posypujemy startą skórką z limonek i pokrojonymi papryczkami (nie usuwamy pestek), na koniec wyciskamy sok z limonek. Pieczemy godzinę. Upieczone skrzydełka podajemy posypane listkami melisy.

sobota, 29 maja 2010

Na początek- wątróbki z jabłkami podlewane Pliską

Miało być o wspinaniu, a będzie nie tylko o tym. A właściwie to, co się dzieje na drugim końcu liny będzie dygresją pomiędzy ucztami.
Jako dzieciak, jadając obiady w szkolnej stołówce cierpiałam, kiedy w menu danego dnia serwowana była wątróbka. Zwykle cielęca, bo większa od drobiowych i mniej trzeba było zachodu, żeby toto przyrządzić. Brr, obtoczona w mące i usmażona z cebulą miała smak i konsystencję przysłowiowej podeszwy. Swojego czasu, próbując wprowadzić wątróbki drobiowe do własnej, domowej jadłodajni spotykałam się z niezrozumieniem i buntowniczymi okrzykami, sugerującymi przystąpienie do strajku głodowego. Aż do niedawna. Wertując gazety "kuchenne", podkradnięte Pańci, trafiłam na przepisy z podrobów, serwowane w jednej z warszawskich restauracji. Nie byłabym sobą, gdybym nie zmodyfikowała przepisu (zamiast calvados'u dodałam brandy i nie użyłam ani grama majeranku). I ilość wątróbki zwiększyłam z 2oo g do 2 kilogramów;). Dawno nie spotkałam się z takim entuzjazmem podczas kolacji ze strony mojego Lubego i mojej Siostry. Pychotki. Do "pliskiej wątróbki" świetnie smakuje zesmażona czerwona kapusta. Obydwa przepisy poniżej.  






***


Wątróbki z jabłkami podlewane Pliską

2 kg wątróbki drobiowej
pieprz
mąka do oprószenia
250 g szalotki
3-4 duże kwaśne jabłka
oliwa z oliwek
Pliska Brandy (może być inna brandy lub calvados, ten ostatni doda jabłkowego posmaku)
żywy tymianek
sól



Wątróbki obmywamy, posypujemy pieprzem i obtaczamy delikatnie w mące (w miarę możliwości układamy osobno, inaczej się skleją;)). Szalotki kroimy w krążki a jabłka w ćwiartki, jeśli są za duże to jeszcze na pół, oczywiście pozbywamy się gniazd nasiennych. 
Rozgrzewamy oliwę i wrzucamy na patelnię razem: wątróbki, szalotki i jabłka. Całość intensywnie podsmażamy, podlewając brandy. Taką ilość wątrobki podzieliłam na trzy smażenia.
Wątróbki podajemy na gorąco, posypane solą i posiekanym tymiankiem.




***


Czerwona kapusta podsmażana z żurawinami

główka czerwonej kapusty
oliwa
sól
1 łyżeczka imbiru w proszku (lub startego imbiru)
1/2 główki czosnku (ząbki pokrojone w plastry)
8 łyżek octu z białego wina z bukietem zioł (lub z czerwonego wina)
1/2 słoiczka żurawin (lub garść suszonych)
pieprz
cukier lub miód



Kapustę kroimy w paski, solimy i  podsmażamy chwilę na oliwie, tak aby puściła sok. Następnie dodajemy imbir i czosnek, dokładnie mieszamy i zalewamy octem. Pod koniec smażenia, jak już kapusta będzie miękka, dodajemy żurawiny (suszone odrobinę wcześniej niż te ze słoiczka). Doprawiamy pieprzem i solą, jeśli uznamy, że kapusta jest zbyt kwaśno- winna, możemy ją posłodzić odrobiną miodu lub cukru.